Około 14 dotarlysmy do Flam. Myslalam ze to co widziałyśmy w pociągu to był szczyt Marzen, a tu psikus! Jedyne co nasuwalo się na usta to WOOOOW! Piekny kolorowy port, zielono blekitna woda, przepiekna roslinosc, a wszytsko to otoczone potężnymi fjordami...nad nami mega niebieskie niebo, cudowne slonce i mnóstwo ptakow… CUDNIE:)
Postanowilysmy pochodzic po gorach...
Poszlysmy do informacji turystycznej, gdzie mily Wloch zaproponowal nam powrot do Bergenu statkiem przez swiatowe dziedzictwo UNESCO za 200 koron. Po chwili jednak okazalo sie ze statek wyrusza juz za godzine... :( Włoch powiedział ze najlepije by było zostac na noc, pochodzic po gorach i wrocic rano statkiem zamaist jechac spowrotem tym samym pociagiem. Hostel kosztuje okolo 400 koron. Pomyslalam sobie ze super by bylo zostac na noc, zaczelam sie smiac i powiedzialam ze fajnie bylo znalezc jakiegos couchhosta tutaj, na co Wloch wyszeptal "ja jestem, ale cicho bo moj szef tu stoi..."
W torebce mialysmy 2 kanapki, aparaty z prawie wyczerpanymi bateriami i komorki w tym samym stanie. ale... NO RISK NO FAN! dalysmy znac Janowi ze nie wracamy na noc, poslzysmy do slepu po chleb, najtansza wedline, i szczoteczki do zebow:)
Okazalo sie ze nasz nowy gospodarz-Davide mieszka w przeslicznym domku w gorach, gdzie ma swoja mala plantacje bardzo cenionego towaru... :)
Dostalysmy swoj pokoj, pyszna wloska kawe, klucz z domu i wyruszylysmy w gory. Obiecalysmy wrocic to godziny 20, jednak szczyt wydawal sie tak blisko, a widoki z kazdym metrem coraz piekniejsze... Wodospad ozezwial nasza wedrowke...:)
co 10 minut: "wracamy bo Davide chyba nas nas czeka?" - "moze jeszcze tylko pare minut, bo ten szczyt na prawde wydaje sie blisko..." 5 minut wczesniej glodne i zmeczone, po zobaczeniu szczytu nagle zaczelysmy sie wdrapywac jak dzikie malpki do gory:)
i tak o godzinie 22 dotarlysmy na szczyt:) głodne? zmeczone? spragnione? gdzie tam! w takich momentach nie czuje sie nic oprocz pelni szczescia... bylysmy tak radosne i szczesliwe, ze nie da sie tego opisac w zadnym jezyku:) i tak nauczylam sie nowego slowa: "GORGEOUS" :) oczywiscie padla mi bateria w aparacie, a Ana w ogole zostawila aparat u Davide... ale takie wspomnienia i obrazy pozostana na zawsze:)
Siedzialysmy tak przez jakies 20 min bez slowa i zachwycałyśmy się widokiem…
Gdy po 23 dotarlysmy ( w właściwie sturlaysmy się:P )na dol, wciąż swiecilo slonce, a Davide czekal na nas z kolacja – podobno włamał się przez okno bo nie chciał nam przeszkadzac w wedrowce!:)
Przygotowal nam wszytsko co mial najlepsze w lodowce: specjalny chleb z jego wioski we włoszech, ktory rozmacza sie w wodzie (Nikos swteirdzi ze to jest specjalnosc z Krety:P ), pomidory, grecka feta, hiszpanski ser, kapary, kielkbasa chili z hiszpani, norweska kielbasa z renifera i wloska suszona kielbasa z jego rodzinnej farmy... miammmmi! pierwszy porzadny posilek od 3 dni!
Gadalismy do poznej nocy, saczac pyszny domowy likier.. :)