Geoblog.pl    gusia92    Podróże    Sztokholm, Kungshamra 41/217    mroźna przygoda w kraju reniferów... :)
Zwiń mapę
2010
18
lut

mroźna przygoda w kraju reniferów... :)

 
Szwecja
Szwecja, Kiruna
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4389 km
 
tak udalo sie! po dlugich zastanawianiach i kalkulacjach, kupilam wreszcie bilet. 1200 koron w 2 strony.

Cel: Kiruna, Laponia
uczestnicy: Mariana, Diogo (Port.), Ana, Diego (Mek.) Gaelle, Matthieu (Fr.), Maureen (Bel.), Vickie (Ni.), Krush, Hanneke (Hol.), Billy (Kan.) i ja (dumna reprezentatka Polski)
cala noc sie uczylam, zeby uspokoic nieco swoje sumienie, co skonczylo sie ostatecznie zaspaniem.. zbiorka o 7.25, na zegarze 7.10.. Jednak, jak to się mówi w naszym kraju, dla chcacego nic trudnego!:)
Jako ze prognozy wskazywaly na temp ok -15 stopni w Kirunie, a w Sztokholmie bylo powyzej 0, nie pakowalam zadnych "arktycznych" rzeczy. Mialam ze soba jeansy z dziura w kolanie, rajstopy, welniany golf, polar, recznik turystyczny, bikini, kurtke, rekawiczki narciarskie, ciepla czapke, 3 pary cieplych skarpet i buty trekingowe. Do tego kominiarka, karty i latarka. Jednak po wybiegnieciu z akademika okazalo sie ze pogoda raptownie sie zmienila, na dworze sniezyca a temp znacznie poznizej zera...

Na lotnisko pojechalismy autobusem, potem pociagiem, potem znowu autobusem, zajelo nam to 1,5h, ale zaoszczedzilismy 100 SEK w jedna strone:D Niestety okazalo sie ze z powodu pogody zarowno autobusy i pociag, jak i samolot, maja opoznienie. Widac nie tylko w Polsce "pogoda znowu zaskoczyla drogowcow" ;)
Troche sie wynudzilismy na lotnisku, na miejsce dotarlismy okolo 15. Z okna widac bylo tylko lasy, lasy i lasy. I mnostwo sniegu...
Lotnisko malutkie, przytulne, ludzie nieco INNI, z brodami, wielkimi czapkami i butami:)
za 50 koron pan kierowca autobusu dostarczyl nas do "centrum miasta". Najwieksza atrakcje stanowilo tam centrum informacyjne przed ktorym dumnie siedzial lodowy miś polarny i stal, wysiedziany juz przez wszystkich, tron.
Chcielismy zwiedzic jedyna atrakcje kiruny - kopalnie, jednak nie bylo juz miejsca. Zaczelismy wiec od spaceru dookola miasta, co jak sie okazalo nie bylo zbytnim wysilkiem-zajelo nam to jakies 5-10 minut;) postanowilam zaciagnac nasza grupe do drewnianego kosciolka.
Kosciol byl na prawde piekny, ciekawe rzezbienia, wieza. W srodku stal piekny fortepian Calisi, co wydawalo sie byc dosc nietypowe. Okazalo sie ze wieczorem mial sie odbyc koncert jednego z najslynniejszych szwedzkich pianistow. Zobaczylam zgarbionego dziadka o kulach ktory zmierzal do fortepianu. Okazalo sie ze ten ledwo ruszajacy sie dziadek byl tym wlasnie slynnym czlowiekiem... Jednak gdy zaczal grac, od razu zmienilam swoje zdanie. Grajac wygladal jak mlodzieniec, pelen zycia, energii i pasji. W tym roku skonczyl 90 lat. Postanowilam do niego "zagadac", oczywiscie po szwedzku:D Byl niezwykle mily, poprosilam go o zagranie Chopina, porozmaiwalam z nim troche o Polsce i o muzyce.. wzruszylam sie, na prawde!
Po koncercie szybkie zakupy w Ice i oczywiscie w Systembolaget ;)

przyjechal po nas busik, zawiezli nas do Campalty, osrodka w ktorym mielismy mieszkac, oprowadzili nas. Pokazali saune, sprzet narciarski, drewno i siekiere ;) po czym zawiezli nas do naszej bialej willi po drugiej stronie jeziora:)
Dom byl na prawde urzekajacy! Duzy, pietrowy, z wielka kuchnia i jadalnia, duzym pokojem z kominkiem,lazienka, 2 pokoikami i wielkim pokojem na pietrze. Zostalismy ostrzezeni o ilosci cieplej wody (starczyla tylko dla kilku osob pod rzad) i ogrzewaniu w kominku. Tego wieczoru gralismy w kalambury, karty, czesc ostro pila.. ja i kilka osob wymeczeni ostatnia noca probowalismy zasnac, jednak na daremno..... pijana czesc grupy wybrala sie na nocny spacer po jeziorze:)

kiruna dzien 2.
pobudka o 8 i wielka kolejka do jedynej ubikacji:) szybkie ubieranie sie na cebulke a w miedzyczasie sniadanie na kolanie.
Pojechalismy busikiem do Campalty, gdzie dostalismy specjalne kombinezony, wielkie buty, 2 pary rekawic, kask i gogle. Do tego wszystkiego jeszcze kacprowa kominiarka i wygladalam jak prawdziwy bandzior:)
bylo nas okolo 30 osob z roznych grup, po 2 osoby na skuter. Mi przypadl Diogo.. nie bylam z byt zadowolona, bo wygladal na spokojnego i rozsadndego. Jak sie jednak okazalo, potrafil dodac gazu:) mielismy najszybszy skuter, 580 cm. Jednak grupa troszke sie wlokla. Powiedzialam wiec Diogo ze nasz "przewodnik" mowil, ze jesli ktos jest szybszy od innych to moze jechac przodem, moze wyprzedzac.. (co nie bylo do konca prawda :P ) Snieg sypal po oczach, ledwo widzielismy, w powietrzu czulismy zapach spalin. Szalelismy na prawde ostro, hmmmmm:)
Pedzilismy po jeziorze, potem przez las.. grupa troszke sie rozsypala, wiec musielismy poczekac na wszystkich. Idealny czas na sniezne orly (nie wiedziec czemu po ang.snowangels), wojne na sniezki i podziwianie przyrody. A bylo co podziwiac! Slonce cudownie prazylo, a snieg razil po oczach. Niebo tak niesamowicie czyste i blekitne!! Po prostu nie umielismy uwierzyc ze to wszystko jest prawdziwe!
W koncu dotarlismy do hotelu lodowego, wstep bagatela! 185 koron, jednak jak sie pozniej okazalo, bylo warto zaplacic te 80 zl.
Wszystkie pokoje zrobione z lodu, lodowe lozka z reniferowymi skorami, lodowe sciany, podlogi, krzesla, przepiekne lodowe ozdoby, rzezby, fontanny, figury, nawet Sid znalazl swojego sobowtora!... Fantazja nie znala tam granic! oprocz tego lodowy korytarz z lodowymi zyrandolami, lodowy Absolut ice bar, z drinkami serwowanymi w lodowych szklankach, lodowa kaplica i lodowa muszla koncertowa... Ana i Diego jak sie okazalo spedzili w jednym z pokoi ostatnia noc (polecieli dzien wczesniej), cena okolo 2000 koron od os...
Po wyjsciu z hotelu seria zdjec i powrot. Tym razem prowadzila gusia. Szalenstwo nie znalo granic. Chlopaki podjechaly zeby powiedziec mi, zebym puscila ich przodem bo oni sa znacznie szybsi, i tym samym urazili moj honor... Oczywiscie to ja bylam najszybsza i najbardziej dzika;) Zamarzly mi gogle, wiec je sciagnelam, nie widzialam kompletnie nic, i tylko czulam jak Diogo sie coraz mocniej trzyma i podskakuje co jakis czas kilkadziesiat cm do gory :)
Na liczniku ok 110 km,na termometrze -40. Szalenie, niesamowicie i CUUUUUUDNIE!
po drodze spotkalismy gromade reniferow, które akurat wybrały się na spacer po lesie..:)

po wszystkim poszlismy do sauny, w wlasciwie przed saune, gdzie rozpalilismy ognisko i wcinalismy sovas- mieso mielone z renifera z kartoflami i dzemem borowkowym, (Lignonsylt), do tego goracy sok borowkowy. PYCHA!

Wrocilismy do domku, Matthieu i Billy zostali w saunie zeby ja przygotowac na wieczor (trzeba bylo najpierw narabac drewna a potem rozpalac w piecu okolo 3h!)
Ogrzalismy sie przy kominku, zjedlismy spahetii i poszlimy do sauny, ok 30 minut drogi po jeziorze. Do teraz nie moge w to uwierzyc, ze sauna stala dokladnie na srodku jeziora. Mały drewniany domek. W srodku, na podlodze było wejscie do jeziora. Po jednej butelce cyndru weszłam kilka razy do srodka, woda byla lodowata. Jednak szczytem mojej odwagi bylo wybiegniecie w bikini na dwor i... wyturlanie sie w sniegu. Wewntarz sauny okolo 60 stopni, na zew. -35.. to sie nazywa prawdziwe przezycie!!:))
Wrocilismy dosc pozno, w dodatku taksowka za 450 koron, bo Mariana, astmatyczka!!, upila sie w saunie i nie mogla chodzic (masakra!..)

Po powrocie kolacja i karty, plus kalambury, i kupa śmiechu!
po czym telefon od wlascicielki, ze nasz zaplacony i zaplanowany od dawna zaprzeg husky zostal odwolany "z powodu zebrania wszystkich wlascicieli psow". Wkurzylam sie okropnie, i powiedzialam ze mamy z nia umowe z ktorej musi sie wywwiazac, jednak czesc grupy patrzyla na mnie jak na potwora i stwierdzili ze kobieta jest Bogu ducha winna....
troszke smutni, ale wciaz jeszcze podekscytowani calym dniem, poszlismy spac..

kiruna dzien 3.
wstalismy na spokojnie i zastanawialismy sie co poczac.. ubralismy sie cieplo, ja w pozyczonym z campalty kombinezonie. Zrobilismy sobie dlugi spacer po jeziorze, poszlismy pobiegac troche na biegowkach (bylo przesmiesznie!) i lowilismy ryby (dostalismy specjalne wiertlo i wedke na patyku:)
spotkalam grupe Hiszpanow i okazalo sie ze byli na wycieczce psim zaprzegiem. Wpadlam w szal, bo kobieta mowila nam ze nikt nie bedzie mial zaprzegu z powodu tego glupiego zebrania. Zadzownilam do niej i powiedziaalm ze jest oszustka i ze chcemy natychmiastowego zwrotu 1250 koron za zaprzeg plus rekompensaty za niewypelnienie umowy. po godzinie zadzwonila z przeprosinami i oferta nocnego zaprzegu w cenie 500 koron (to sie nazywa biznes! ;)
poszalelismy jeszcze troche, powyglupialismy sie, a okolo 6 pojechalismy do wioski, gdzie była hodowla psów husky. Kazdy zaprzeg skladal sie z 16 wyscigowych huskych i alaskanow, ktore co roku robia okolo 600km i, jak sie okazuje, kochaja to! na saniach siedzialy po 4 osoby + kierowca. Snieg byl doslownie wszedzie, temperatura siegala -40 stopni, oczy, rzesy i usta mialam kompeltnie oszronione, nie czulam nog, ale bylam przeszczesciliwa. Psy pedzily jak szalone, przez lasy, moczary i jezioro. Zarzucalo nas na zakretach i podrzucalo na muldach. LAs milczal, natomiast psy szczekaly i wyly, co sprawialo ze wszytsko wydawalo sie taie grozne i mistyczne! w polowie drogi kolacjaw wigwamie. Ognisko, mieso z fenirefa i herbata, do tego opowiesci o psach, Laponii i marzeniach... bylo na prawde niesamowicie:))

po powrocie nie czulam nog. Po odmrozeniu, czulam az za badzo... chcialo mi sie plakac i wyc z bolu! jednak bylo warto :)
wieczorem, po kolacji, kalambury i piwko. w pewnym momencie zgaslo swiatlo, i dosc szybko mozna bylo zauwazyc jak kaloryfery przestaja grzac. Czesc nas zaczela panikowac. Po pol godzinie swiatlo sie pojawilo, zeby za godzine znowu zgasnac! Zaczelismy opowiadac sobie tzw"straszne historie". Wystarczylo ze powiedzialam o dziwnych przypadkach w domu u Pati zeby wszyscy skamienieli ze strachu ;)
w pewnym momencie zauwazylam jakas postac za oknem i krzyknelam "jakas kobieta tam stoi!" po czym zorientowalam sie ze to jakis kawal drewna. Jednak czesc z nas zdazyla sie juz pochowac po katach:)
Stwierdziłam że warto wykorzystać sytuację na odrobinę żartu! ubralam sie i poinformowałam resztę, jakby nigdy nic, ze ide to sprawdzic. Diogo zapewnil mi towarzystwo. Okazalo sie ze byl to stary drewniany zegar stojacy (stojacy w sniegu przed naszym oknem?..). wynieslimy go do garazu, co dla obserwujacych nas przez okno bylo szczegolnie przerazajace ;)
jak juz odpowiednio nastarszylismy naszych domownikow, postanowilismy zrobic sobie jaja z naszych sasiadow, kilkadziesiat metrow dalej. Wzielismy jakies kije i zapukalismy do drzwi (w kombinezonacnh i kominiarkach), powiedzielismy im ze jestesmy przerazeni bo w okolicy grasuja jakies bandziory i ze nie mam pradu. Pozegnalismy sie, zyczylismy przyjemnej nocy po czym obserwowalismy przez okno jak przerazni panikuja:P
W nocy wybralismy sie jeszcze na ostatni spacer po jeziorze, niebo wygladalo dzis cudownie.. ostatnia noc w Laponi.. :(
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2010-04-30 06:43
Ja objezdzam cala Skandynawie w tym roku,w czerwcu.Ale zima musi tam byc pieknie.Troche zazdroszcze.
 
 
gusia92
Agata Skrzydło
zwiedził 4.5% świata (9 państw)
Zasoby: 24 wpisy24 3 komentarze3 121 zdjęć121 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
04.06.2010 - 08.06.2010
 
 
18.08.2009 - 18.02.2010
 
 
20.05.2008 - 26.05.2008